niedziela, 12 listopada 2017

Na paryskim bruku


Gdy dojechałem na paryski dworzec Bercy było już porządnie ciemno. Pozostawało tylko dostać się metrem do hostelu. Po przejażdżce z przesiadką dotarłem nas stację Jaures, z której miałem już tylko parę kroków do celu. Miejsce noclegu okazało się być właściwie pubo-hostelem, co trochę mnie zdziwiło. Najważniejsze, że schludnie, czysto, a kuchnia dostępna dla gości jak w każdym porządnym hostelu. Nie siedziałem za długo, nie chcąc marnować czasu ruszyłem na wieczorny spacer.

Najpierw przeszedłem się wzdłuż Bassin de la Villette, szerokiego kanału w północno-wschodniej części Paryża. Ciekawe, czemu życie w miastach tak chętnie skupia się nad wodą? Z czasem kanał się zwężył, a ja dotarłem do dużego parku, w którym również kwitło wieczorne życie. Park la Villette utrzymany jest w stylu przemysłowym. Nowoczesne instalacje i wielka zabytkowa hala produkcyjna nie są czymś, z czym w pierwszej chwili kojarzy się Paryż. Dla mnie była to zapowiedź różnorodności tego miasta.


Postanowiłem pochodzić jeszcze trochę paryskimi ulicami. Idąc Rue de Villette byłem pod wrażeniem, że nawet w takiej odległości od centrum można natrafić na tętniące życiem knajpy. Jakby cały Paryż był jednym wielkim centrum... Później dotarłem na Belleville, wszystko wydawało mi się tam trochę bardziej zapuszczone, ale nadal żywo. Hipsterskie bary przeplatają się z dziesiątkami azjatyckich restauracji. Też pewnie ze względu na panującą wszędzie wesołą atmosferę piątkowego wieczoru tak mi się wszystko podobało.

Co się jeszcze tyczy hostelu, w Paryżu spotkałem się z największymi do tej pory trudnościami z rezerwacją. Hostele wymagają w większości karty kredytowej, co w praktyce wygląda tak, że serwisy w stylu booking lub hostelworld akceptują użycie karty debetowej, ale paru godzinach lub dniach przychodzi mail, że obsługa nie może zweryfikować mojej karty. Zabezpieczają się tak na przypadek, jak gość nie przyjedzie i nie anuluje rezerwacji. Tylko z karty kredytowej mogą pobrać karną opłatę, z debetowej już nie. W większości przypadków dla prowadzących hostele nie jest to aż tak istotne, ale widać w Paryżu to już standard. W każdym razie, udało mi się dostać miejsce dopiero w trzecim rezerwowanym hostelu.

Nocleg w hostelu okazał się być całkiem spokojny, a odgłosy z baru na parterze praktycznie nie dochodziły do sali sypialnej. Pełen sił mogłem spędzić cały dzień na mieście. Na początek wybrałem się do pobliskiego parku Buttes-Chaumont. W sobotnie przedpołudnie biega tam tyle ludzi, że istnieje ryzyko bycie stratowanym. To jeden z większych parków w Paryżu. Łatwo go namierzyć na mapie, bowiem kształtem przypomina... croissanta :) Miejsce warte polecenia, bo nagle w środku miasta można natrafić wysokie wzgórza, skały i most wiszący.



Z pobliskiej stacji metra ruszyłem w dalszą drogę. Bilet dzienny kosztuje 7,50€, akurat pasował idealnie do mojego intensywnego planu zwiedzania. Wysiadłem na placu Blanche. To tutaj znajduje się słynny kabaret Moulin Rouge. Jak nic rzeczywiście stoi tam wiatrak, a w dodatku całkiem czerwony. Ogólnie całą okolicę można określić jako... mocno zabarwioną erotycznie. Po drodze na plac Pigalle mijałem pełno klubów ze striptizem, sex shopów, itd. No cóż, widocznie w żadnym wielkim mieście nie może zabraknąć czegoś takiego. 



Dalej postanowiłem odwiedzić Montmartre, niegdysiejszą dzielnicę paryskich artystów. Dziś pewnie mało który z nich może sobie pozwolić na mieszkanie tam, ale turyści zaglądają tam chętnie. Montmartre leży na dość wysokim wzgórzu, którego zwieńczeniem jest Bazylika Sacre-Coure. Ze względu na naprawdę strome podejście równolegle do schodów zbudowano nawet kolejkę linowo-terenową. Nieważne w jaki sposób, ale na pewno warto wybrać się na szczyt, ponieważ widoki sprzed kościoła są imponujące. No, może nie widać stąd Wieży Eiffla, ale ogólnie większa część Paryża prezentuje się jak na dłoni.




Następnie pojechałem metrem na plac de Gaulle'a, zobaczyć Łuk Triumfalny. Trzeba przyznać, okazał się być większy niż przypuszczałem. Budowla ma 51 metrów wysokości... Za opłatą można wejść na dach. W Paryżu są jeszcze dwa łuki triumfalne, ale o nich później.



Architektoniczne zainteresowanie sprawiło, że jako następny przystanek wypatrzyłem dzielnicę La Defense. Leży ona kawałek poza obrębem starego Paryża. Jest swego rodzaju przyczółkiem współczesnej architektury. Pełno tu szklanych biurowców... Co się tyczy samego projektu, to wszystko stanowi przydłużenie osi Luwr-Pola Elizejskie-Łuk Triumfalny. Główna aleja przeznaczona jest wyłącznie dla pieszych, co się w nowoczesnych centrach rzadko zdarza, a na jej zakończeniu wznosi się monumentalny Wielki Łuk (Grande Arche), dwa razy wyższy od tego na placu de Gaulle'a.




Wracając do centrum musiałem zahaczyć też o najbardziej znaną na świecie i chyba najdłużej stojącą tymczasową instalację – Wieżę Eiffla. ;) 
Konstrukcja wzniesiona z okazji wystawy światowej w 1889 miała zostać rozebrana po 20 latach. Wysiadłem na stacji Motte-Picquet – Grenelle, żeby móc obejrzeć wieżę z perspektywy Pól Marsowych.  Zbliżając się do niej mijałem coraz większą ilość ludzi, ale największy tłum to chętni do wjechania na górę. Z tej przyczyny z bliska wieża ma trochę mniej uroku.



Wieża Eiffla zaliczona, więc postanowiłem się trochę przejść bez pomocy metra. Wybrałem się na Champs-ElyssesPola Elizejskie. To podobno najważniejsza aleja miasta. Może to kwestia subiektywna, ale ulica nie zrobiła na mnie aż takiego wielkiego wrażenia – porównywalnie do berlińskiej Unten den Linden. W drodze w kierunku Luwru natrafiam na Wielki i Mały Pałac (Grand Palais, Petit Palais) -pawilony wystawowe, które zostały zbudowane z okazji wystawy światowej w 1900. Pomiędzy nimi akurat musiało się odbywać jakieś wydarzenie kulturalne. Wszędzie stały trudne do identyfikacji współczesne instalacje, a z fontann tryskała zielona woda!



Za placem de la Concorde, który można rozpoznać dzięki egipskiemu obeliskowi, zaczynają ogrody Luwru. To kolejny turystyczny punkt, gdzie nie da się nie trafić na tłum ludzi. Jednak wychylając się trochę ponad można zauważyć z jakim geniuszem został ten Paryż urządzony. W jednej linii ten obelisk, przycięte, kanciaste drzewa na Polach Elizejskich, Łuk na placu de Gaulle'a i wieżowce w dzielnicy Il Defense w oddali, wszystko paradoksalnie pasuje do siebie.


A idąc w drugą stronę natrafiamy na najstarszy i najmniejszy zarazem paryski łuk triumfalny – Carrousel. Za nim już Muzeum Luwru ze szklaną piramidą.



Z klasyków pozostawało mi jeszcze zobaczyć Katedrę Notre-Dame, znajdującą się w najstarszej części miasta, na wyspie Île de la Cité. Ruszyłem brzegiem Sekwany. Jedną z paryskich ciekawostek są budki wzdłuż bulwarów, w których działają mini-antykwariaty. Sprzedaje się tam książki, stare plakaty, czasopisma, pocztówki.




Katedra nie wydaje się ogromna, ale za to kolejka do niej zdecydowanie tak. Zdecydowanym plusem jest, że postanowiono nie zarabiać tutaj na biletach i wstęp jest za darmo. Wrażenie też robi fakt, że katedra Notre-Dame została zbudowana w średniowieczu, podczas gdy np. te w Kolonii, Pradze, czy Mediolanie ukończono dopiero w XIX wieku. We wnętrzu panuje nastrojowy półmrok.


Następnie zahaczyłem o dzielnicę La Marais. Gdy wysokie czynsze i ciekawskie tłumy wyrzuciły paryskich artystów najpierw z Montmartre'u, a potem z Montparnasse'u, wielu zdecydowało się osiąść tutajCiekawość zawiodła mnie jeszcze do Centrum Pompidou. Pomimo początkowych protestów, wzniesiona 40 lat temu budowla weszła do grona symboli Paryża. Gdy po wyjściu z jakiejś wąskiej uliczki trafia się na tę ogromną bryłę z plątaniną rur, można pomyśleć, że właśnie wylądował tu statek kosmiczny z innej planety. Wygląda na to, że jednak wylądował we właściwym miejscu, a paryżanie i przyjezdni zdążyli się z nim oswoić.



Po spędzonej w barze przerwie od chodzenia wybrałem się jeszcze zobaczyć parę miejsc. W międzyczasie zdążyło się ściemnić. Pomiędzy Placem Vendome a Operą Garnier natrafiłem na dość ekskluzywny zakątek miasta. Dookoła 5-gwiazdowe hotele i sklepy z biżuterią. Sama opera też przypomina wyrób jubilerski. Nic dziwnego, że architekt Charles Garnier był jednym z artystów protestujących przeciw budowie surowej, żelaznej wieży Eiffla.



Następnie wróciłem w okolicę Île de la Cité. Miałem jeszcze chęć zobaczyć Katedrę Notre-Dame z nocnymi iluminacjami.


Później pozostała już droga na dworzec Bercy. Z wizyty w stolicy Francji przywiozłem następujące wnioski: 
1. Jesień jest idealną porą na odwiedzenie Paryża. Turystów wprawdzie nie brakuje, ale ich liczba aż tak nie przeszkadza zwiedzaniu.
2. 24 godziny to mało, chociaż da się tak zobaczyć parę ważniejszych miejsc. Na pewno nikt pożałuje kilkudniowego pobytu. Paryż jest na tyle różnorodny, że każdy znajdzie tam coś dla siebie.  
3. Urok Paryża kryje się również pomiędzy tymi głównymi atrakcjami. Z tego powodu warto poświęcić trochę czasu po prostu na pochodzenie po mieście. :)

MR

2 komentarze:

  1. Zgadzam się z wnioskami. Zarówno jesień jak i zima są bardzo dobrymi porami na odwiedzenie stolicy Francji. Masz rację, doba to za mało na Paryż, jednak warto zobaczyć to miasto na własne oczy, nawet jeśli ma to być tylko chwila :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Paryż to taki kogel-mogel. Mnie akurat nie pociągają te nowoczesne wtrącenia jak abstrakcyjne uliczne kompozycje czy Centrum Pompidou. Ale wszystko jest kwestią gustu. To miasto szczególnie wieczorem ma swój niepowtarzalny urok.

    OdpowiedzUsuń