czwartek, 5 października 2017

Tanger

Z Europy do Tangeru można się dostać na dwa sposoby: drogą powietrzną oraz morską. Z Tarify promy w kierunku Tangeru odpływają co godzinę, a bilet kosztuje 38 euro. Wydaje mi się to dużo, szczególnie, że płynie się niecałą godzinę... ale dobra, niech im będzie, w końcu to przeprawa na inny kontynent :) Obywatele Polski aby wjechać do Maroka nie potrzebują wizy i mogą tam bez niej przebywać do 90 dni. 

Po wyjściu z portu stwierdziłam na pierwszy rzut oka, że tutejszy chaos przypomina mi trochę przeprawę przez granicę gruzińsko - turecką. Jednak prawdziwa heca zaczęła się wraz z wejściem w medynę. Czas wyjaśnić co to w ogóle jest medyna. To stara część miasta, zazwyczaj otoczona murem, taka coś jakby starówka. Ulice to istny labirynt, a na dodatek wszędzie stoją/siedzą handlarze wychwalający swoje dobra. Odnosi się wrażenie, jakby wszystko było tu jednym wielkim bazarem. 



W hostelu nie dość, że mówili po angelsku, to nawet dało się zapłacić w euro - była sobota, więc banki i inne tego typu instytucje nie pracowały. Znalezienie sobie miejsca noclegowego w medynie ma swoje plusy i minusy. Samo dotarcie tam jest wyzwaniem, trzeba przedzierać się przez gąszcz ludzi, wszelakich produktów, kotów, trzeba się nie zgubić (praktycznie niewykonalne), a jeśli się zgubisz to trzeba się odnaleźć i przedzierać się dalej. Może to być naprawdę niesamowite doświadczenie :) Plusem jest widok. Domy w medynie są zazwyczaj kilkupiętrowe, mają patio i taras na dachu. Nigdy wcześniej nie zachwyciłam się tak widokiem, który rozpościerał się z owego hostelowego tarasu. Nie dziwię się, że niektórzy goście decydowali się tam spać. 


Widoki za dnia...



...po wschodzie słońca...




... i nocą



Z Tangeru bardzo dobrze widać Hiszpanię - dzieli je w końcu tylko 30 km.


W Tangerze stawiałam swoje pierwsze kroki na afrykańskiej ziemi. Nie nastawiałam się na zbyt wiele, tyle się naczytałam i nasłuchałam tych strasznych opowieści odnośnie Maroko. Pierwszy afrykański poranek przywitał mnie rajskim widokiem i zupełnie niepołudniowym śniadaniem! Jest to naprawdę warte odnotowania, w Hiszpanii na śniadanie dostaje się kawę, jakieś słodkie ciastko i ewentualnie jogurt. A tu uczta! Każdy dostał po naleśniku, kukurydzianym placku, dużej bułce, łyżce dżemu i jakiegoś smarowidła, i oczywiście po filiżance kawy. W ogóle w zdecydowanej większości marokańskich hosteli śniadanie jest wliczone w cenę za pobyt. Pełna sił (fizycznych, duchowych, estetycznych, jakichkolwiek) byłam gotowa na przygody dnia. Medina o godzinie dziewiątej okazała się być jeszcze prawie zupełnie bezludną. 







Jeśli chodzi o kontrasty Tanger przypomina mi nieco Batumi. Ten pozamedynowy jest bardzo nowoczesny i cywilizacji tam bynajmniej nie brakuje. Szklane biurowce i hotele, modernistyczne budynki mieszkalne itd itp. Odnosi się też nieodparte wrażenie, że nowoczesny Tanger się ciągle rozrasta. Przejście się do takiej dzielnicy może być całkiem praktyczne. Łatwo znaleźć bank w celu wymiany waluty i supermarket, jeśli ktoś akurat woli spokojniejsze zakupy bez bazarowych atrakcji.




W Tangerze jest też plaża, ale uwaga, tam, podobnie jak w większości mijanych kawiarni, odpoczywali głównie mężczyźni. Taka rzeczywistość. Europejki powinny tu zapomnieć o miniówkach i opalaniu się w bikini.

Dla kontrastu tej całej "pozakrywanej" rzeczywistości warto zwrócić uwagę na mijane reklamy, czy witryny sklepowe. Tam przedstawione kobiety wyglądają zupełnie "europejsko".

Tak świetnie bawią się panowie...
...a tak panie.

Czytając jakiekolwiek materiały na temat Maroko wszędzie napotyka się ostrzeżenia odnośnie taksówkarzy/handlarzy/samozwańczych przewodników. Tak, są. W Tangerze jest ich całkiem sporo i bardzo szybko przestają stanowić jedynie orientalną ciekawostkę... Zniechęcają do spacerów, kontemplowania otoczenia i bynajmniej nie zachęcają do zakupów, czy też jakichkolwiek innych usług. Widać jednak mocno, że ich złote czasy bezpowrotnie minęły. Obecnie dzięki GoogleMaps, MapsMe (od kiedy używam tej aplikacji, moje życie stało się o tyle łatwiejsze <3) itd. medyna przestała być labiryntem bez rozwiązania, a przyjezdni są już mocno uprzedzeni do miejscowych i ich "bezinteresownej" chęci pomocy. Mocno też widać irytację tej drugiej strony, irytację i wkurzenie, czasami takie na wysokim poziomie (kiedy po raz kolejny odmówiłam samozwańczemu przewodnikowy, ten zaczął krzyczeć: fuck your money, fuck you...). Stare sztuczki nie działają, bo nie dość, że się przestarzały, to zostały rozszyfrowane podobnie jak tutejszy plan urbanistyczny. 

Drobny przykład tangerskiej kreatywności. Na serio dziwi mnie, że oni wierzą, że ktoś to łyknie... A więc: Podchodzi mężczyzna i mówi, że jest doormanem. Prawdę mówiąc mój umysł nie ogarnął, o co mogło mu chodzić, ale standardowo grzecznie odmówiłam. Później usłyszał jeszcze odmowę odnośnie proponowanej restauracji i oprowadzenia po medynie. Odczepił się. A teraz zagadka doormana. Są to samozwańczy... "opiekunowie bramy", a bram i wszelakich pseudo bram w marokańskich medynach nie brakuje, więc próbują oni wysępić kasę od turystów za przejście przez nie. Pomysłowość na 200% :) ale nie widziałam, by ktokolwiek dał się na to nabrać :)







A teraz w skrócie co warto zrobić będąc w Tangerze:
- umiarkowanie zgubić się w medynie (zgubienie się z rajskim miejscu brzmieć może cudownie i romantycznie, aczkolwiek nie dajmy się oszukać przewodnikom - w marokańskich medynach lepiej wiedzieć dokąd chce się iść, a nawet jeśli się nie wie, dobrze jest sprawiać takie wrażenie!)
- napić się marokańskiej mięty. Wygląda to i pachnie przecudnie, ale w smaku jest tak słodkie, że zamiast herbaty przypomina to raczej syrop
-przejść się na plażę i na własnej skórze doświadczyć, jak bardzo różni się od tych europejskich
- wspiąć się na Kasbah - cytadelę, najwyższą część starego Tangeru
-przejść się na Grand Socco - epicentrum ulicznego handlu

Na zakończenie jeszcze filmoznawcza dygresja. Nie wiem czy mieliście kiedyś okazję obejrzeć film "Tylko kochankowie przeżyją" (jeśli nie, gorąco polecam). Chodzi o to, że część akcji rozgrywa się właśnie TU, w Tangerze! I chodzi o to, że zupełnym przypadkiem udało się znaleźć TO miejsce!!! Podpowiem, że znajduje się przy jednej z bram prowadzących na kasbah. 

http://filmdebate.co.uk/article/article-wheres-this-film-taking-me/

4 komentarze:

  1. Ciekawe miejsce:) uwielbiam takie widoki z tarasów, zwłaszcza gdy miasto jest położone na różnych wysokościach! Boski widok! Hotel Hilton niczego sobie, ale nie umywa się do tego w Bieszczadach:P Interesujący tekst:) Pozdrawiam. Biały Puch:P

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekstra. Świetne miejsce. Dzięki za wiele praktycznych rad. Poważnie można liczyć na takie porządne śniadanie? Fajne fotki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie poważnie, a na dodatek w każdym z później odwiedzonych miast było podobnie, jeśli nie lepiej :) Tylko Agadir nie wpisał się w ten piękny schemat, ale Agadir to trochę inny świat...

      Usuń
  3. Przypłynęliśmy tu promem z Maroka, z naszym autem. Ogarnęliśmy zakupy i ruszyliśmy w drogę, a szkoda... Niesamowite klimaty i ciekawe zaułki. Chyba musimy się wybrać się w te strony po raz kolejny!

    OdpowiedzUsuń