czwartek, 26 października 2017

Agadir


Nie ma co ukrywać, Agadir jest właśnie taki... trochę upadły. Zacznijmy od tego, że w tym dziwnym mieście trudno wyróżnić centrum. Jest za to wyraźny podział na niewielką część dla turystów i znacznie obszerniejszą część dla mieszkańców. Tyle się nasłuchałam o Agadirze jako kurorcie, że idąc tak i idąc (dworzec znajduje się na obrzeżach), mijając kolejne typowo marokańskie dzielnice zastanawiałam się jakiego szoku muszą doznawać turyści, którzy przylecieli tu na wczasy. Nie chodzi o to, że jest jakoś źle, nie, absolutnie nie, jest po prostu... normalnie. Poza ciągnącą się przez 7 km plażą i jej najbliższym otoczeniem z hotelami Agadir jest zwykłym gwarnym, zakurzonym i umiarkowanie zaśmieconym miastem. Jedyny duży i wypielęgnowany park stanowi własność króla i oczywiście jest niedostępny dla zwykłych śmiertelników.



Zdjęcie sprzed mniej więcej stu lat.
Niewiele tu wtedy było.
Miasto nie bez przyczyny wygląda tak, jak wygląda. Chodzi mi teraz o architekturę, a konkretniej architekturę z lat 60./70. Jest jej tu pełno. Dlaczego?
W 1960 roku Agadir nawiedziło trzęsienie ziemi, na tyle silne, że większość miasta została doszczętnie zniszczona i później postanowiono odbudować je jako miejsce przystosowane także dla bogatych turystów.Tak i zrobiono. Odnosi się jednak wrażenie, że niewiele od tamtego czasu powstało i dopiero teraz miasto jakby przebudza się, przy czym nowe inwestycje zazwyczaj są potężne, a architektura współczesna.


Ze starej medyny zachował się tylko fragment murów miejskich. Po drugiej stronie miasta można natrafić na coś, co nazywa się "medyną Agadiru". To projekt pewnego włoskiego artysty, który zdecydował się odbudować ją tradycyjnie, choć w kompletnie innym miejscu, a działkę kupił sam. Dlatego też można się tam spodziewać raczej skansenu z płatnym wstępem niż typowej marokańskiej medyny...

W związku z wszechobecnymi turystycznymi "geszeftami" obserwuje się tu prawdziwe perełki radosnej twórczości :)



Plaża trzeba przyznać niczego sobie, jest ocean, piasek, a nawet wielbłądy! 

Napis na wzgórzu znaczy: "Bóg, król, ojczyzna"

Jeden wielbłąd.

Dwa wielbłądy.


I jeszcze jeden wielbłąd (wytargowany w Marrakeszu od kobiety, która i tak zaprowadziła mnie później do swojego męża, żeby on zaaprobował uzgodnioną cenę...), a także herbata (wylałam, wygląda źle, a w smaku była jeszcze gorsza), wapno (pluskiewki <3) oraz oliwki (coś jeść trzeba).

Nocleg. W Agadirze nie ma hosteli. Znajdują się one w pobliskiej miejscowości - Tamraght. W samym mieście są tylko hotele, ale (!) można znaleźć takie w zupełnie przyzwoitych cenach patrz -> ok. 10 euro za nockę.

Transport. 
To ważne, ponieważ niezależnie jak się prezentuje, turysta zawsze będzie turystą i można mu wciskać droższe rozwiązania. Dojazd na lotnisko. Nie zdziwcie się, jeżeli usłyszycie, że jedyną opcją jest taksówka i to za bagatela 200 dh (fakt - od przejażdżki, a nie pasażera, ale... 200 dh to jakby nie patrzeć 77 zł). Jest inne rozwiązanie, na dodatek niewiele bardziej skomplikowane, a duuuużo tańsze. Najpierw trzeba dojechać autobusem do miejscowości Inezgane (zaraz pod Agadirem), a stamtąd, co więcej z tego samego przystanku, na którym się wysiądzie, można pojechać już prosto na lotnisko. Łączna cena dwóch biletów wynosi 8 dh. 200 a 8 to jest różnica, prawda?!

Śmiem wątpić, iż zainspirowałam Was do odwiedzenia Maroka dla Agadiru, ALE na trasie Agadir - Warszawa jest bezpośrednie połączenie. Dodam, że ceny lotów bywają bardzo kuszące - 50€ w jedną stronę to chyba nie tragedia ;), więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby potraktować Agadir jedynie jako punkt początkowy/końcowy wycieczki.

Bon voyage! :)

                                                                                                                                    


Poprzedni etap wyprawy:

           Marrakesz






Zachęcamy do pozostawienia komentarza pod artykułem, to bardzo motywuje do dalszego pisarstwa :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz