niedziela, 30 kwietnia 2017

Tallin

Wraz z przekraczaniem kolejnych granic z lasów zaczęły znikać kwiatki, a w zamian wzrastała ilość zalegającego śniegu. Tallin przywitał mnie pyszną pogodą. Na niebie ani chmurki. Poszłam do centrum. Stan zadbania i czystości był dla mnie szokiem. Wcześniej jednak zszokowała mnie jeszcze ilość i jakość współczesnej architektury. Nie spodziewałam się, że Tallin jest tak nowoczesnym i dynamicznie rozwijającym się miastem! 

Zacznijmy jednak od Starówki. Piękna, prawda? :) 




O siódmej rano było tu dosyć pustawo :)
O ósmej knajpki zaczęły przygotowania do dnia, na krzesłach porozkładano ciepłe nakrycia i koce... jakby nie patrzeć było ok. 5 stopni...

Teraz trochę nowszej architektury

W Tallinie znajduje się też duże i nieszczęsne jezioro. Nieszczęsne, ponieważ zostało w całości ogrodzone. Niby wiedziałam, że stanowi główne źródło wody słodkiej dla miasta, ale żeby ogrodzić?! Całe?!


Przynajmniej nad morze udało mi się dotrzeć, ale plaży nie było.



Gdzie zatem mieszkańcy chodzą na spacery? Do parku Kadriorg. Latem musi wyglądać cudownie, choć i teraz, kiedy wiosna zaczyna dopiero powoli myśleć o pojawieniu się, też było przyjemnie. Jedna z głównych alei parku prowadzi do pomnika przedstawiającego Rusałkę (która, co ciekawe, ma skrzydła) i dalej na plażę. Ta raczej nie powala, ale jest! :)




Zdjęcie plaży zrobiłam też w kolorze... ale właściwie wielkiej różnicy nie było.

Sporo kolorów dostrzegłam natomiast w pniach drzew! Najbardziej fascynujący wydał mi się ten fiolet.

Już w Polsce kilkakrotnie słyszałam, że w Estonii powinnam zjeść zupę z renifera, ale kiedy będąc już na miejscu po raz kolejny usłyszałam od rodowitego Estończyka, że nigdy czegoś takiego nie jadł, zaczęłam wyczuwać podstęp. Zagadkę renifera rozwiało popołudniowe spotkanie z couchsurferem Dmitrim. Tak, zupa z renifera jest daniem wymyślonym dla turystów! A z tradycyjnym estońskim jedzeniem w ogóle jest problem. Jeden z kelnerów opowiedział mi, że niewiele jest takich potraw i przygotowuje się je tylko na święta typu Boże Narodzenie. Poza tym zdecydowana większość dań to wpływy wschodnie, zachodnie, jakiekolwiek. Raz, kiedy zamówiłam coś tradycyjnego, dostałam ziemniaczane puree z grzybami i bekonem, a drugi raz pierogi z mięsem. 



Podobnie ma się rzecz z pamiątkami. Póki co składają się na nie głównie wyroby z wełny, czapki uszanki, bursztyn, matrioszki, złote jaja i inne bardzo standardowe przedmioty typu magnesy itd itp. Estonio, gdzie twa estońskość? Dowiedziałam się, że nawet słowo "Tallinn" oznacz tyle co "miasto duńskie"...



Nawiązując jeszcze do matrioszek, czapek uszanek i złotych jaj chcę wspomnieć właśnie o Rosjanach, a właściwie rosyjskich Estończykach. Stanowią oni sporą część społeczeństwa, mają estońskie obywatelstwo, znają estoński język, ale nie utożsamiają się z estońską kulturą, mentalnością itd (przynajmniej taki jasny przekaz otrzymałam podczas kilku rozmów). Są tu rosyjskie szkoły, gazeta miejska rozdawana jest w dwóch językach, a w miastach takich jak Narwa podobno, kiedy pójdzie się do sklepu i zagada o coś po estońsku w odpowiedzi usłyszy się jedno wielkie "ЧТО?".



Ciekawa jest też kwestia darmowego transportu publicznego w Tallinie. Transport owszem jest darmowy, ale tylko dla mieszkańców, przy czym wspomniany już Dmitri nie pochwala tego stanu rzeczy. Sam pomysł miał oczywiście tło polityczne. Ówczesny rząd, chcąc przekonać wyborców do ponownego ich wybrania, obiecał darmowy transport. Obietnicy dotrzymał, jednak w zamian bardzo podrożały parkingi miejskie, a i pula na remonty dróg została znacznie okrojona. Hm... jak na mój polski gust drogi w Tallinie są w świetnym stanie, budowanych jest co najmniej kilka (jak nie kilkanaście) bardzo nowoczesnych szklanych wieżowców i ogólnie dużo się tam buduje, środki transportu publicznego wyglądają jakby wyjechały prosto z hal produkcyjnych, a dzielnica socjalna... no cóż, zdecydowanie socjalnej nie przypomina. 

A teraz o miejscu, które mijałabym dziesiątki razy, ale nigdy nie wpadłabym, aby zajrzeć do środka, gdyby nie mój couchsurfingowy przewodnik. Najstarsza działająca bez przerwy apteka w Europie znajduje się na centralnym placu starego miasta właśnie w Tallinie. Nieznana jest dokładna data jej wybudowania, aczkolwiek przypuszcza się, że miało to miejsce na początku XV w. Obecnie jedno z pomieszczeń budynku zostało przerobione na niewielkie muzeum (wstęp bezpłatny). Oprócz najróżniejszych ampułek z ziółkami, naczyń, czy książek można tam także znaleźć ciekawe średniowieczne medykamenty takie jak m.in. zmumifikowane dłonie, węże, jeże, robaki, psią kupę a nawet suszone penisy jelenia...





Trzeciego dnia postanowiłam powłóczyć się bez celu po odleglejszych dzielnicach. Nie dość, że śmiem stwierdzić, że Estończykom bardzo zgrabnie wyszło połączenie starej drewnianej architektury z nowoczesną, to na dodatek nawet stare domy na obrzeżach utrzymane są w naprawdę niezłym stanie.





Ostatnim miejscem, do którego udałam się przed odjazdem, było DEPOO. Nazwa kojarzyła mi się jedynie z knajpą "El Depo" w Kutaisi, gdzie można było zjeść najlepsze khinkali w mieście, ale raczej nie spodziewałam się, że znajdę tam khinkalnię... W hostelu powiedziano mi, że jest to hipsterska część dzielnicy Kalamaja. Nie do końca wiedząc, co mam przez to rozumieć, stwierdziłam, że najlepiej będzie jeśli po prostu tam pójdę. DEPOO okazało się być sporą przestrzenią publiczną z knajpami, sceną, kilkoma postindustrialnymi budynkami zaadoptowanymi na punkty handlowe, sporą ilością sklepów z antykami oraz ruskim bazarem...








Wszystkie wyżej pokazane miejsca są możliwe do zdobycia na nogach, jeśli ma się nocleg gdziekolwiek w centrum lub jego okolicach. Tallin w ogóle nie jest jakimś ogromnym miastem, ma jednak jedną luksusową dzielnicę znacznie oddaloną od głównej części stolicy. Mam na myśli Piritę. Znajduje się tam spora plaża, przystań, wieża telewizyjna, ruiny klasztoru św. Brygidy (Pirita klooster - wejście na teren kosztuje 2 euro) oraz zlokalizowany tuż przy nich nowy budynek klasztorny, który prawdę mówiąc, bardzo zwrócił moją uwagę. Tego typu architektura kojarzy się raczej z nowoczesnymi centrami konferencyjnymi czy biurowcami, a tu proszę - siostrzyczki :) 





A to nowy budynek klasztorny

Plaża w Piricie jest już nieco większa, bardziej oczyszczona i wyposażona w infrastrukturę turystyczną. Nie zmienia to jednak faktu, że wiało niemiłosiernie... co jak widać niektórym pasuje :) 

PS. Podsumowując uważam wyjazd za co najmniej udany. Tallin bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i pomimo że pojechałam sama, na miejscu (jak to zwykle bywa) znalazłam całe mnóstwo świetnych ludzi. Wiwat Couchsurfing i wiwat tanie hostele! ;)

Z moją nową japońską koleżanką :)

PPS. Czyż to nie genialne, że na tallińskim dworcu autobusowym znajduje się regał z książkami w najróżniejszych językach? Można wziąć, poczytać, wymienić. 



Zachęcamy do pozostawienia komentarza pod artykułem, to bardzo motywuje do dalszego pisarstwa :)


2 komentarze:

  1. Fajnie piszecie .....mam zamiar odwiedzić Estonię w czerwcu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za zburzenie legendy o zupie z renifera))

    OdpowiedzUsuń