wtorek, 10 marca 2015

Czeski film, czyli Camino de Praga

Wyprawa ta była efektem szalonego pomysłu czterech dziewczyn (w tym mnie oczywiście:). Niecałe 150 km do przejścia w lekko wydłużoną majówkę 2012 r. Do Zgorzelca dojechałyśmy pociągiem, założyłyśmy plecaki na plecy i... kilkaset metrów później byłyśmy już w Görlitz. Krzyżują się tam dwa szlaki do Santiago, trzeba więc być czujnym. Dalej trasa prowadzi głównie ścieżką pieszo-rowerową m.in. wzdłuż jeziora Berzdorfer i trzeba przyznać, że jest dobrze oznakowana. Szło się nieźle. Pierwszą noc spędziłyśmy w Zittau. Nocleg dla idących szlakiem znajduje się tam przy kościele Maria Heimsuchung - przy drzwiach znajduje się duża tabliczka z muszlą, trudno nie zwrócić na nią uwagi.


Następnego dnia minęłyśmy punkt graniczny trzech państw i weszłyśmy na teren Czech. Od tego momentu skończyło się muszelkowe oznakowanie... zaczął się za to popis kreatywności:). Stwierdziłyśmy, że przydałby się kompas... jeśli ktoś wybiera się na szlak do Czech polecamy zabranie kompasu! Aha... i powiedzenie czeski film nie wzięło się znikąd... na to też dobrze jest się przygotować. Pierwszy dzień wędrówki przez Czechy powitał nas wyścigami samochodowymi, średniowiecznym zamkiem, półprzetartymi ścieżkami, wędrówką wśród kur, krów i ogromnych zbiorowisk opon...


... i wszystko to tylko po to aby dotrzeć do Chrastavy. Tą miejscowość każda z nas zapamięta długo. Miałyśmy tam nocować, jednak jak się okazało miasteczko kilka lat wcześniej zostało zalane przez powódź i do dziś nie podniosło się po tej katastrofie. Pierwszy zaznaczony tam w przewodniku motel okazał się totalną ruiną, turisticka ubytovna też. Dwie kolejne oznaczone na mapie noclegownie okazały się także obecnie nieużytkowe. Rudery z powybijanymi szybami. Kościół zamknięty. Szkoła też, żadnego stróża. Na plebani nikogo, w ośrodku prowadzonym przez Caritas nie pozwolono nam spać, w areszcie też. Ludzie ani myśleli nas przyjąć, mimo że mówiłam do nich po czesku... Na lokale znajdujące się przy głównym placu nie było nas stać, toteż usiadłyśmy pod sklepem prowadzonym przez skośnookich imigrantów i zaczęłyśmy przyzwyczajać się do myśli, że będziemy spać pod chmurką. Przydałby się namiot, ale kto miałby go nieść? Do naszego ekwipunku i tak dochodził kilkudniowy zapas bezglutenowego jedzenia dla Heli i Marysi. Koniec końców pod wieczór znalazłyśmy Czeszkę polskiego pochodzenia, która zgodziła się nas przenocować, oczywiście nie za darmo.


Kolejnego dnia w Chrastavie miało miejsce jakieś święto, orkiestra, biskup itd...wszystko fantastycznie, jednak my zdecydowałyśmy się szybko opuścić to miejsce i pojechałyśmy do Liberca. Tego dnia dotarłyśmy do Českego Dubu. Niewielka mieścina, acz posiadająca swój urok. Spać miałyśmy w tamtejszym Sokolu (coś na kształt ośrodka sportowego połączonego ze schroniskiem) i nawet pisałam z właścicielem, więc powinien istnieć. Gdy tam dotarłyśmy okazało się, że jest zamknięte na cztery spusty. Zadzwoniłam jednak do gościa  i ku naszemu zdziwieniu przyjechał i nam otworzył. Oprócz nas chętnych do nocowania zero... od kilku tygodni. Najlepsze, gdy załatwiałam z nim sprawy formalne ten w rubryczce kraj wpisał PRL, ja do niego, że RP, a on: to nie Polska Rzeczpospolita Ludowa? Tego dnia do Sokola zawitała jeszcze jedna osoba. Co ciekawe Polka i co jeszcze ciekawsze też przemierzająca szlak, tyle, że na rowerze. Wieczór minął na wymianie opowieści z podróży. Postanowiłyśmy spotkać się następnego dnia w Mnichovo Hradiště.


Do Letarovic można dotrzeć bez większych problemów. Tam znajduje się drogowskaz ze szlakiem, którym trzeba podążać i jest to chyba jedyne jego oznaczenie! Schodzi się w dół do szosy, później nią kawałek i ciężko mi stwierdzić, gdzie dalej idzie szlak, niby gdzieś skręca, ale właściwie to nie ma gdzie... koniec końców do Chocnejovic dotarłyśmy własnym szlakiem. Dalej zgodnie z przewodnikiem idzie się zanikającą ścieżyną przez chaszcze, nie ma co narzekać, jest ciekawie :) Gdy minęłyśmy bramy Mnichovo Hradiště, zobaczyłyśmy jadącą ku nam panią Małgosię (to TA Polka na rowerze:). Poszłyśmy na plebanię, gdzie miałyśmy nadzieję załapać się na nocleg. Ksiądz powiedział nam jednak, że niestety nie może nas ugościć, bowiem z racji remontów na plebani śpi obecnie 20 budowlańców, ale może załatwić nam nocleg w tamtejszym pałacu. Tak, pałacu! Spałyśmy w budynku chyba kiedyś przeznaczonym dla służby. Z okien widok na duży ogród. Dwa pokoje trzyosobowe, mała kuchenka, łazienka i przedpokój z nieczynnym kominkiem. Księżniczki na zamku :D.




Tego roku majówka była upalna. Wstawałyśmy zazwyczaj między piątą a szóstą, w południe, kiedy słońce grzało najmocniej, sjestowałyśmy. Raczej niewielu ludzi spotyka się po drodze. Kolejnego dnia dotarłyśmy do Benatek nad Jizerou. Całkiem spora miejscowość i naprawdę bardzo ładna. A właśnie, czy ktoś wie co znaczy "Benatki":)? Ksiądz z Mnichova załatwił nam tu nocleg u swojego znajomego... księdza z Polski.


    
Droga z Benatek prowadzi przez pola równolegle do autostrady. Później drogą do Predmeřic nad Jizerou. Dalej przez las, las którego nie zaznaczono na mapie. Następnie ulicą Pražką do Stará Boleslav. Nasze ubytovani miało znajdować się na tejże ulicy pod numerem 298. Tylko, że czeska numeracja domów jest jak czeski film. Nie dość, że na każdym budynku dwa numery to jeszcze są one nieidące w żadnym, absolutnie żadnym logicznym ciągu. Numer 500 mógł być zaraz obok, no np. 25. Zapewne ma to jakiś sens, ale jeszcze nie odkryłam jaki. W końcu rzucił nam się w oczy budynek z wielkim napisem „Levne ubytovani”. To było to. Tanie (babeczka policzyła mi niższą cenę niż pisała mi wcześniej w mailu) schronisko.

Widać, że zbliżamy się do celu;)
     
Ostatni etap. Pomimo że początkowo idzie się cały czas krajówką, później schodzi się na czerwony szlak, który prowadzi do Jenštejn. Znajduje się tam niewielki zamek. Dalej wędrowałyśmy malowniczymi, wąskimi uliczkami. Z Vinořu (to już Praga) ulica wiodącą wśród pól doszłyśmy do Satalic. Gdy przechodziłyśmy nad autostradą po każdej stronie ulicy znajdowały się niekończące się, puchate i żółciutkie pola rzepakowe - poetycko :). Cudownie to wyglądało. Wkrótce dotarłyśmy do naszego celu! Kilka następnych dni spędziłyśmy zwiedzając i podziwiając Pragę.


Odcinek, który przeszłyśmy nazywa się Żytawska droga św. Jakuba.
Wszystkie przydatne informacje można znaleźć na tej stronie:




Jeszcze kilka praskich zdjęć.



1 komentarz:

  1. To była cudowna wyprawa:) A Chrastavę zapamiętam do końca życia! Choć dla mnie najcudowniejszym miejscem był i tak Česky Dub:D
    Pozdro Misiek

    OdpowiedzUsuń