poniedziałek, 28 grudnia 2015

Amasya



W podróżowaniu najważniejsi są poznawani ludzie, więc zaczniemy od streszczenia naszej amasyjskiej przygody z Couchsurfingiem. Gospodarza udało nam się tu znaleźć już ponad tydzień wcześniej, ale kiedy przyszliśmy pod jego drzwi - dzwonimy, dzwonimy, a tu nic. Jeszcze na lajcie napisałam mu sms-a, on jednak odpisał, że ma dzisiaj jakąś akcję (jest kimś w rodzaju tureckiego Sherlocka Holmesa :)) i możliwe, że wróci do domu dopiero późno wieczorem, jak nie w nocy. My już nie na lajcie zaczęliśmy obmyślać jakiś plan B, kiedy to Sherlock napisał drugiego sms-a, że możemy spróbować poczekać u jego sąsiadów...OK! Jak napisał tak zrobiliśmy ;). Puk, puk i drzwi otworzyło nam dwóch studentów, z których jeden mówił po angielsku więc udało nam się wyjaśnić, o co nam chodzi. Ku naszemu własnemu zdziwieniu przyjęli nas od razu, ugościli kolacją i po kilkudziesięciu minutach stwierdzili, że po co mamy czekać na Sherlocka skoro możemy zostać u nich. Zostaliśmy i spędziliśmy razem świetnie czas, a przy okazji poznaliśmy dwie kolejne fantastyczne osoby! Rano wpadł Sherlock z przeprosinami i opowieścią. Okazało się, że wrócił dopiero o 3 w nocy, misja jednak zakończyła się powodzeniem - udało mu się złapać złodzieja książek wartych blisko 1000 lirów!

Couchsurfing... polecamy zdecydowanie! :)




A teraz trochę o mieście...

niedziela, 20 grudnia 2015

Trabzon i północne wybrzeże Turcji

Trabzon to miasto o dużym znaczeniu historycznym. Zachowała się tu spora ilość kościołów i klasztorów sprzed podboju regionu przez Turków. Najsłynniejszy jest położony kilkadziesiąt kilometrów od miasta monastyr Sumela, w niesamowity sposób zbudowany dosłownie na ścianie wąwozu. Niestety ze względu na prace konserwatorskie jest on zamknięty dla zwiedzających aż do jesieni 2016. Na terenie miasta najbardziej wartościowy zabytek sakralny stanowi kościół Hagia Sophia, przebudowany przez Turków na meczet. Struktura świątyni nie ucierpiała mocno na tej transformacji, jedynie półksiężyc na szczycie dachu manifestuje jej przynależność religijną. 


środa, 16 grudnia 2015

Hopa i Artvin - Przeprawa graniczna i spotkanie z Turcją

Hopa była pierwszym miastem Turcji, w którym byliśmy. Dojazd od strony gruzińskiej nie obył się bez przygód. Zacznijmy od tego, że mieliśmy do pokonania niedługi odcinek Batumi-Hopa. Schody się zaczęły już w na stacji autobusowej w Batumi. Zatrzymuje się tam paru tureckich przewoźników, zapewniających łączność między Batumi, a tureckim wybrzeżem Morza Czarnego. Pierwszą niespodzianką było to, że Turcy podobnie jak Gruzini nie mówią po angielsku, ale w przeciwieństwie do nich nie mówią też po rosyjsku. Szansa nawiązania porozumienia znikoma. W końcu dowiedzieliśmy się, że bilety kosztują 10 lari, co wydało nam się dość wywindowaną ceną. Tyle płaciliśmy za bilety na trasie Kutaisi-Tbilisi (250km)! Udało się wytargować 5 za osobę. Po czasochłonnym wydostaniu się z dworca autobusowego w Batumi nacieszyliśmy się przejażdżką z 15 minut, po czym to autobus stanął, a kierowca wysiadł dołączając się do pasażerów innego tureckiego autobusu dyskutujących z gruzińskim policjantem. Po kilkunastu minutach czekania na cud jakiś współpasażer wskazał nam inny autobus, do którego teraz powinniśmy wsiąść. Po krótkiej jeździe do granicy okazało się, że znowu wysiadamy. Na szczęście zabraliśmy wszystkie nasze rzeczy, bo nie dane nam było dojechać również tym autokarem do Hopy. Kontrola na tym przejściu była zupełnie indywidualna. Mijaliśmy kolejne punkty kontroli paszportowej, jeden gruziński i dwa tureckie, w międzyczasie również prześwietlanie bagażu. Po tureckiej stronie sporo ludzi czekało na swoje autobusy, które przechodziły dłuższą kontrolę. My stwierdziliśmy, że nie ma większego sensu czekać na nasz, więc pojechaliśmy dalej najbliższym minibusem (w Turcji nazywa się je "dolmusz"). Wszystkim wybierającym się w podróż tą drogą radzimy raczej wybrać od razu połączenie Batumi - Sarpi (granica), a potem Sarpi - Hopa. 

czwartek, 10 grudnia 2015

Batumi

Batumi to gruzińskie Las Vegas, z kasynem przy niemal każdym hotelu i dużą ilością nowych budynków, często powiewających kiczem. To też nadmorski kurort, z długą plażą i ciągnącą się wzdłuż brzegu promenadą. Batumi to w końcu miasto kontrastów, gdzie od przeszklonych, nowoczesnych wieżowców kilka kroków dzieli nas do radzieckich bloków z balkonami krytymi blachą falistą. 


wtorek, 8 grudnia 2015

Gori i Uplisciche

W tym oto artykule piszemy co nieco o Gori, w którym prawdopodobnie nie byłoby nic szczególnego, gdyby nie dwa zasadnicze względy. Pierwszym z nich jest sąsiedztwo skalnego miasta Uplisciche, które uznaje się za najstarsze miasto Gruzji. Druga przyczyna jest nieco bardziej kontrowersyjna, gdyż to właśnie w Gori urodził się Josif Dżugaszwili, znany szerzej jako Stalin.

Zaczniemy od przyjrzenia się samemu miastu. Jest ono na tyle niewielkie, że po jego obszarze można się poruszać na piechotę... a aby tu dojechać z Tbilisi wystarczy mieć jedynie 3 lari w kieszeni. W Gori nie ma zbyt wiele zabytków do zobaczenia, najważniejszym jest leżąca w centralnym punkcie miasta średniowieczna twierdza Goris Ciche, jednak nie zapominajmy, że zazwyczaj przyjeżdża się tu z innych powodów ;)


Główną arterią komunikacyjną miasta jest aleja Stalina. Wydaje się to dosyć dziwne, ale jakoś nikomu to nie przeszkadza, prawie 30 lat po upadku Związku Radzieckiego. Można powiedzieć nawet, że mieszkańcy są dumni z powodu związków z Józefem Stalinem. Jeszcze kilka lat temu na głównym placu miasta stał jego pomnik, usunięty przez lokalne władze w 2010 roku. Akcja odbyła się pod osłoną nocy, by uniknąć protestów mieszkańców. Dziś w Gori nadal można odwiedzić muzeum oraz dom rodzinny Stalina. Chatę w której się urodził radziecki przywódca przeniesiono do centrum Gori. Została wkomponowana w socrealistyczny pawilon stojący przed gmachem muzeum. W pobliżu można również zobaczyć pancerny wagon, którym Stalin podróżował w latach 40.

sobota, 28 listopada 2015

Tbilisi - w sercu Gruzji

Zacznijmy od tego, że w Tbilisi funkcjonuje metro. Warto to wiedzieć, ponieważ dworzec autobusowy (czy też bardziej "marszrutkowy") znajduje się spory kawał drogi od centrum, a przejażdżka metrem to najszybszy sposób przejechanie przez miasto. Aby z niego skorzystać wystarczy kupić magnetyczną kartę (2 lari) i doładować wybraną kwotą – każdorazowe korzystanie z metra kosztuje zaledwie 0,50 lari. Wspomnianej karty użyć także można przy przejażdżce kolejką linową (1 lari), a kiedy już będziemy opuszczać Tbilisi oddaje się kartę przy dowolnej stacji metra i otrzymuje się zwrot kaucji (trzeba mieć paragon). 


Tbilisi to zdecydowanie największe miasto Gruzji, metropolia, która według opowieści naszych gospodarzy w ciągu kilkunastu ostatnich lat przeszła niesamowitą metamorfozę. Współczesna architektura zapiera dech oraz co najważniejsze, dobrze współgra z resztą miasta. W Tbilisi odnowiona w ostatnich latach została spora część starego miasta. Szczególnie ulice w pobliżu rzeki zostały przekształcone na swoisty salon miasta, pełen kawiarni, restauracji i sklepów. Jeśli chodzi o zabytki, w Tbilisi ich nie brakuje. Szczególnie spora jest liczba kościołów, do najważniejszych należy dawna katedra Sioni i kościół Meteki, widowiskowo zlokalizowany na wysokim brzegu rzeki Kury. Niedaleko wspomnianego kościoła mieszczą się tureckie łaźnie, wyróżniające się charakterystycznymi kopułkami.  

poniedziałek, 23 listopada 2015

Kutaisi


Kutaisi to trzecie co do wielkości miasto w Gruzji i to właśnie tu za bardzo przystępną kwotę można dolecieć z Warszawy. Lotnisko znajduje się na obrzeżach, a do centrum dojeżdża się taksówką lub marszrutką, którą bez najmniejszych problemów można łapać bezpośrednio na drodze do Kutaisi. Początkowo wymaga to jednak przebicia się przez tłum taksówkarzy często nachalnie oferujących swoje usługi.

Miasto właściwie nie ma starówki. Jest natomiast niewielkie centrum z zadbanym parkiem i kilkoma gmachami. Aby jednak zobaczyć ciekawsze miejsca trzeba się wybrać nieco dalej. Dla przykładu godna uwagi jest katedra Bagrati, leżąca na wysokim wzgórzu, nieopodal rzeki Rioni. Po dotarciu do niej można również podziwiać panoramę miasta, oraz leżące na południe od Kutaisi pasmo górskie Małego Kaukazu. Z bardziej prozaicznych miejsc, warto pójść na lokalne targowisko, przejść się po bocznych ulicach i poobserwować ludzi. Kilka rzeczy rzuciło nam się od razu w oczy, np. to, że większość kobiet chodzi w spódnicach, ludzie ubierają się głównie na ciemno, a starsi panowie namiętnie grywają w domino :)

środa, 11 listopada 2015

Gruzja, zestaw startowy :)

Chwilę po 6 rano czasu lokalnego wylądowaliśmy. Na lotnisku, pomimo tak wczesnej godziny, były czynne zarówno informacja turystyczna, jak i kantor. Ważne! Lecąc do Gruzji nie warto wymieniać waluty w Polsce, bowiem tylko się na tym straci. Bardziej opłaca się kupno euro lub dolarów i wymienienie ich na miejscu na gruzińskie lari.

O Gruzji można by pisać i pisać, dlatego poszczególnymi miejscami, które odwiedziliśmy zajmiemy się później, a tymczasem omówimy kilka praktycznych kwestii.

Tbilisi - widoczek na zachętę :)

poniedziałek, 12 października 2015

Holandia, a właściwie głównie Amsterdam



Amsterdam i Utrecht - te miasta mieliśmy okazję zbadać pod koniec zeszłego miesiąca.

Zacznijmy od początku. Z Paderborn do Amsterdamu daleko nie jest (ok. 340 km). Do granicy z Holandią korzystając z tego, że jeszcze mamy bilet studencki podjechaliśmy pociągami, a dalej łapaliśmy stopa. Dobra miejscówka, bo i spory ruch, i ładne miejsce do zatrzymania się... no i my też nie wyglądaliśmy najgorzej... ale czekaliśmy ładną godzinę! W końcu zatrzymała się (jak się okazało później)... Polka! :) Podwiozła nas do Velp, gdzie mieszkała. Stamtąd mieliśmy dostęp bezpośrednio do autostrady na Amsterdam. Mimo że miejscówkę i warunki mieliśmy jeszcze lepsze, czekaliśmy ponad godzinę, aż zatrzymał się kierowca z... Maroko :) Z entuzjazmem opowiadał, że zawsze zabiera autostopowiczów, czyli miało to miejsce... 5 razy w ciągu ostatnich 15 lat.

Podwiózł nas do Utrechtu. Pierwszym, co rzuciło nam się w oczy były duże, bardzo duże parkingi dla rowerów. Starówka miasta jest zdecydowanie warta zwiedzenia. Nad miastem góruje katedra. Szczególny w budowli jest brak połączenia wieży z resztą kościoła. Część katedry zawaliła się w XVII wieku i zamiast odbudowywać konstrukcję pozostawiono w tym miejscu plac. 

niedziela, 20 września 2015

Zagłębie Ruhry

Zagłębie Ruhry (niem. Ruhrgebiet) to najbardziej uprzemysłowiony obszar w Nadrenii Północnej-Westfalii. Po jednym mieście następuje kolejne, tworząc największą aglomerację w Niemczech. Obecnie wydobycie węgla i przemysł ciężki wycofują się z Zagłębia, a teren podlega restrukturyzacji. Obszar ten zajmuję centralną część landu, ciągnie się od Hamm w Westfalii po leżący nad Renem Duisburg. Na pierwszy rzut oka Zagłębie Ruhry wydaje się być mało turystycznym miejscem, jednak pozory mylą. Między kopalniami i fabrykami trafić można na ciekawą architekturę (dawną i współczesną), a stary tereny przemysłowe zmieniają się w centra kulturalne i parki. Spośród wielkiej liczby miast Zagłębia mamy dla Was dwie propozycje...


czwartek, 17 września 2015

Co warto zobaczyć w Westfalii?

Westfalia stanowi wschodnią część landu Nadrenia Północna-Westfalia. Krajobrazowo to bardzo zróżnicowany region, od pozbawionej większych wzniesień Niziny Westfalskiej na północy po pasma gór Rothaargebirge na południu. Równie różnorodna jest historia tego obszaru, niegdyś złożonego z wielu osobnych państewek. W tym roku obchodzona jest dwusetna rocznica utworzenia Westfalii w (prawie) obecnych granicach. Pomimo wielu atrakcji i ciekawych miast nie spotka się tu tylu turystów co w Kolonii lub Düsseldorfie.



Teraz przyjrzymy się kilku ciekawszym miejscom :)

niedziela, 13 września 2015

Nadrenia Północna-Westfalia


Nadrenia Północna-Westfalia jest nazwą, która u większości osób spoza Niemiec wywołuje niewiele skojarzeń. Polski wariant właściwie wywołuje nawet wątpliwości, czy to Nadrenia jest „Północna”, czy może jednak Westfalia. Dopiero wymienienie kilku miast, jak Kolonia, Düsseldorf lub Dortmund mówi zazwyczaj coś więcej ;). Ogromne zagęszczenie miast sprawia, że Nadrenia Północna-Westfalia to najludniejszy kraj związkowy w Niemczech. Oprócz Zagłębia Ruhry, największego obszaru przemysłowego, land ten ma do zaoferowania też spokojniejsze rejony. Nieco na uboczu leży górzysty Sauerland, rowerowy Münster czy Paderborn, w którym mieliśmy okazję mieszkać przez ostatni rok.

środa, 2 września 2015

Solny gród i solny kurort

Pod koniec naszej lipcowej podróży trafiliśmy jeszcze w dwa miejsca, o których warto wspomnieć. Jedno jest bawarskim miasteczkiem, drugie ruchliwym austriackim miastem... Jedno odwiedzają przede wszystkim niemieccy emeryci - bywalcy uzdrowisk, a do drugiego ciągną wycieczki z różnych krajów. Tym co łączy obydwa miasta jest solna historia... no i może jeszcze Mozartkugeln ;p Ruszamy do Bad Reichenhall - solnego kurortu i Salzburga - solnego grodu.

Słone bogactwo Bad Reichenhall


Bad Reichenhall znane jest w Niemczech głównie z produkcji soli. Poza tym jest to kurort dla bardziej zamożnych kuracjuszy. Gdy dojeżdżaliśmy z Berchtesgaden do Bad Reichenhall, naszą uwagę zwrócił duży zespół ceglanych budynków. Jak się okazało, to dawna salina, czyli miejsce w którym uzyskiwano sól poprzez odparowanie solanki. Kawałek od centrum znajdują się wciąż działające zakłady produkcji soli. Trzeba przyznać, że działają całkiem sprawnie! Słony kawałek Bad Reichenhall można znaleźć w niejednej niemieckiej solniczce. Prawdopodobnie z tej właśnie przyczyny w mieście na jednym z rond postawiono spory pomnik... solniczki!


środa, 26 sierpnia 2015

Łupków - miejsce co najmniej magiczne!


Czy elektryczność i bieżąca woda są potrzebne do szczęścia? Absolutnie nie! Schronisko w Łupkowie jest miejscem bez żadnych udogodnień cywilizacji, a mimo wszystko przyciąga jak magnes. Właściwie to trzeba przyznać, że to brak cywilizacji przyciąga najbardziej!

niedziela, 16 sierpnia 2015

Odnośnie autostopa

Ostatnio mieliśmy okazję podróżowania autostopem po południowych Niemczech. Początkowo sceptycznie podeszliśmy do tematu, no bo to przecież snobistyczna Bawaria, gdzie ponoć każdy na 18 urodziny dostaje własny samochód... ale spotkaliśmy się z całkowitym zaskoczeniem, pozytywnym! 
Autostopowanie potrafi przyprawić człowieka o wszelkie skrajne odczucia, od wybuchów euforii po totalną załamkę.
Jako że już trochę Europy w ten sposób zjeździliśmy postanowiliśmy opisać kilka subiektywnych odczuć i rad na temat stopa.
Polska, Niemcy, Czechy, Holandia, Szwecja, Włochy, Hiszpania, Belgia, Francja, Anglia i Szwajcaria - tam autostopowaliśmy.

środa, 12 sierpnia 2015

Liborifest i inne festy

Niedawno zakończył się u nas Liborifest... trwał ponad tydzień powodując wycięcie centrum z komunikacji miejskiej oraz zalanie go tysiącami osób.

Już w zeszłym roku idąc do Finisterry zaobserwowaliśmy to dziwne zamiłowanie Niemców do tego typu imprez. Szliśmy od miasteczka do miasteczka i wielokrotnie natrafialiśmy na festy. Fest? Trudno przełożyć to słowo na polski... Dosłownie oznacza "święto", lecz w praktyce coś w stylu raczej większego lub mniejszego jarmarku, wiążącego się z większą ilością straganów (z piwem, kiełbasą i innymi uwielbianymi przez miejscowych specjałami), karuzeli, scen koncertowych, dziwnych instalacji. Wszystko powiewa czystym kiczem, którego Niemcy bynajmniej za kiczowaty nie uznają ;P 

środa, 5 sierpnia 2015

W bawarskich Alpach. Zjawiskowe Königssee i ambitne szlaki.

Wciśnięte pomiędzy alpejskie szczyty, nieduże Berchtesgaden, dało swoją nazwę całemu powiatowi (Berchtesgadener Land) oraz najbardziej malowniczemu masywowi górskiemu w niemieckich Alpach. Niemal z każdego punktu miejscowości widoczny jest Watzmann (2713 mnpm), najwyższy szczyt po niemieckiej stronie Alp Berchtesgadeńskich. Tutaj przyjeżdżał Adolf Hitler, który odpoczywał w nieistniejącej już górskiej willi. Do dzisiejszych czasów zachowała się natomiast herbaciarnia na szczycie Kehlstein, podarowana dyktatorowi z okazji 50 urodzin... Nas jednak bardziej zainteresowało górskie jezioro Königssee, położone kilka kilometrów na południe od Berchtesgaden.

wtorek, 28 lipca 2015

Wyprawa do Bawarii. Tradycje, góry i browar w szkole.

Bawaria jest największym krajem związkowym w Niemczech i dzieli się na wiele regionów.  Bywaliśmy już we wielu zakątkach tego landu, ale dopiero w tym roku udaliśmy się do Górnej Bawarii (niem. Oberbayern), gdzie „bawarskość” osiąga swoje maksimum. Region ten obejmuje Monachium i tereny położone na południe od miasta. O Monachium pisaliśmy w osobnym artykule, teraz opowiemy o rejonach podalpejskich, o tradycjach oraz o samych górach...
Bawarski sznyt
Bawaria jest regionem w którym niezwykle silne są lokalne tradycje. Dzięki temu, że mieszkańcy nadal kultywują tamtejsze obyczaje, kultura Bawarii nie została na razie zamknięta w skansenach.
Na początku warto wspomnieć o bawarskich strojach. Bawarczycy nadal zakładają swój tradycyjny ubiór z okazji ważniejszych uroczystości, ale nie tylko. We wielu lokalach gastronomicznych kelnerki obsługują gości ubrane w dirndl, barwny strój noszony zarówno po niemieckiej, jak i austriackiej stronie Alp. Oczywiście w każdym regionie ubiór jest nieco inny, nawet na terenie samej Bawarii występują jego zróżnicowane warianty. W przypadku męskiego stroju nieodłącznymi elementami są skórzane spodenki na szelkach (Lederhose). Dumniejsi Bawarczycy zakładają takie spodenki również bez szczególnej okazji, np. po prostu wybierając się na niedzielny spacer po mieście.
Dumą Bawarii jest również kuchnia, która do najlżejszych nie należy. Niezawodny w poznaniu lokalnej kuchni okazał się Couchsurfing. Goszczący nas w miejscowości Gmund am Tegernsee Barbara i Raphael zaserwowali nam tradycyjne bawarskie śniadanie. Jada się tam białą kiełbasę (Weißwurst), przyprawioną przeznaczoną specjalnie do tego celu słodką musztardą. Do przegryzienia oczywiście tradycyjny bawarski precel. My wprawdzie do śniadania piliśmy banalną kawę, ale prawdziwy Bawarczyk popił by je zapewne piwem. I to wcale nie żart! :)

Źródło: Flickr.com

sobota, 25 lipca 2015

München

Z Paderborn (tam teraz mieszkamy) do Monachium udało nam się dotrzeć, płacąc 1 euro od łebka. Częściowo autostopem, a częściowo Megabusem, który dopiero raczkuje w Niemczech i dlatego oferuje przewozy w fenomenalnie niskich cenach. 

Monachium zamieszkuje bagatela ok. 1,5 mln ludzi, czyli podobnie jak stolicę Polski. Miasto jest tak ogromne, że bez korzystania ze środków transportu publicznego ciężko byłoby się po nim poruszać. Do wyboru mamy tramwaje, autobusy, szybką kolej miejską, a nawet metro. Zwiedzając Monachium w kilka osób opłaca się kupić dzienny bilet grupowy, pozwalający poruszać się dowolnie wszystkimi środkami komunikacji. 

My spędziliśmy tu trzy dni. I chociaż jednomyślnie (co nie zdarza się często :P) uznaliśmy, że nie moglibyśmy mieszkać w tak dużym mieście, to polecamy stolicę Bawarii jako cel wyjazdu. 

niedziela, 5 lipca 2015

Rumunia

Alex, Denisa i Sonia. Każda z nich pochodzi innego rejonu Rumuni. W Niemczech znalazły się dzięki programowi Erasmus.

niedziela, 28 czerwca 2015

Florencja - Piza

Gdy znaleźliśmy się po drugiej stronie Apeninów, w stolicy Toskanii, już na pierwszy rzut oka widać było różnicę w porównaniu z odwiedzonymi dzień wcześniej miastami. Duża ilość turystów we Florencji może być denerwująca, ale rzeczywiście jest tam co oglądać. O ile świetność Bolonii przypadała na średniowiecze, rozkwit Florencji nastąpił w czasach renesansu. Tworzyli tu między innymi Leonardo da Vinci i Michał Anioł.
Prawdopodobnie najsłynniejszym zabytkiem Florencji jest górująca nad miastem katedra Santa Maria del Fiore. Większość osób kojarzy ją z wczesnorenesansową kopułą projektu Brunelleschiego, jednak pozostałe elementy świątyni również są interesujące. 

Co ciekawe, najbardziej charakterystyczne elementy katedry pochodzą z różnych epok: baptysterium z X wieku, gotycka dzwonnica i ukończona dopiero w XIX wieku fasada. Wśród florenckich kościołów, do ważniejszych zalicza się również Santa Maria Novella, Santa Croce i San Lorenzo wraz z kaplicą Medyceuszy.

sobota, 20 czerwca 2015

Autostop. Parma - Bolonia.

Autostopem po Włoszech
Parma - Bolonia
Naszą wyprawę rozpoczęliśmy w Parmie. Po nocce spędzonej na trawniku pod Palazzo della Pilotta (niestety tamtejsze lotnisko zamykane jest na noc) zwiedziliśmy miasto... Parma, czyli ojczyzna parmezanu i szynki parmeńskiej... Widok tutejszych delikatesów może w pierwszym momencie lekko szokować, szczególnie biorąc pod uwagę dużą ilość szynki w postaci zwisających z sufitu potężnych udźców. Po spacerze i kawie skierowaliśmy się na obrzeża miasta aby złapać stopa w kierunku Bolonii. Mieliśmy do pokonania około 90 km, a nasza trasa pokrywała się z starożytną rzymską drogą Via Aemilia. Był to ważny szlak łączący wybrzeże Adriatyku z północną Italią. Miasta znajdujące się przy drodze mają antyczny rodowód i do dzisiejszych czasów w układzie ulic widać widoczny jest przebieg Via Aemilia.

czwartek, 11 czerwca 2015

Ryga i okolice

Na Łotwę, jak w przypadku paru innych wypadów, sprowadziły nas dwa zasadnicze czynniki: ciekawość i tanie bilety lotnicze. W ten oto sposób znaleźliśmy się w Rydze...

Z lotniska łatwo dojechać można do centrum miasta. Po drodze jednak nasz autobus został zatrzymany przez policję! Po co? Po to aby przeprowadzić kontrolę biletów... serio! Od kiedy w zeszłym roku ceny biletów podskoczyły do góry prawie o połowę kontrole odbywają się z policyjną obstawą. Gdy w końcu szczęśliwie dotarliśmy do centrum skierowaliśmy się do Niksa, u którego mogliśmy przenocować dzięki Couchsurfingowi.  Student akademii wychowania fizycznego, a przy okazji pasjonat literatury i miłośnik muzyki, zarówno współczesnej jak i klasycznej.

czwartek, 28 maja 2015

Serbia

Metodije pochodzi z Serbii i tak jak nasi poprzedni rozmówcy uczy się niemieckiego w Paderborn. Jednak kursu językowego nie traktuje wcale jako przepustki na niemiecki uniwersytet, nie jest mu to też potrzebne w ramach kariery zawodowej. Do Niemiec sprowadziła go po prostu możliwość poznania kolejnego kawałka świata. Na co dzień nasz znajomy jest prawosławnym księdzem i co ciekawe, nosi on tajemniczy tytuł hieromnicha.


Co właściwie oznacza bycie hieromnichem?

wtorek, 5 maja 2015

Sardynia - inne miejsca do koniecznego zobaczenia

Stintino i La Pelosa

Stintino to bardzo urokliwa portowa miejscowość na północno - zachodnim wybrzeżu Sardynii. Bezpośrednio można tam dojechać z Sassari i Porto Torres, a w sezonie także z Alghero. Uwaga! Autobusy nie kończą swojej trasy w Stintino, można nimi dojechać dalej, aż do La Pelosa! Tą plażę szczególnie polecamy poza sezonem, kiedy to bez przeciskania się przez tłumy można podziwiać piękne widoki. Widoczna z niej kamienna wieża pochodzi z XVI wieku, a na północ od niej znajduje się jeszcze kilka niezamieszkałych wysp, z których największa Asinara jest w całości objęta parkiem narodowym. Z plaży do Stintino wróciliśmy pieszo, powłóczyliśmy się tam po wąskich uliczkach, w kawiarni delektowaliśmy się ginsengiem. 

Gdy już czekaliśmy na przystanku w pewnym momencie zatrzymał się autobus jadący w przeciwną stronę. Teoretycznie mieliśmy nim pojechać dopiero za 20 min, kiedy już dojedzie do La Pelosa i wróci do Stintino, jednak kierowca stwierdził, że nie mamy marznąć na przystanku i w ten sposób załapaliśmy się jeszcze na wieczorną przejażdżkę po wybrzeżu. Kierowca, bardzo sardyński, a co za tym idzie także bardzo rozmowny (w każdym autobusie jest kartka z napisem "nie zagaduj kierowcy"... powinno być raczej "nie zagaduj, kierowco" :) Opowiadał o Sardynii, swojej pracy i życiu, a przy okazji wypytywał nas. Oczywiście cała rozmowa odbywała się w języku włoskim. Kierowcy jednak nie zrażało nasze kaleczenie jego języka, przeciwnie, był zadowolony, że ma z kim pogadać i komu powiedzieć, że Sardynia to najpiękniejsze miejsce na świecie. W Porto Torres miał przerwę i zaprosił nas do baru. Pomimo, że była godzina 22 niemalże wszyscy pili kawę... nas może dziwić to w podobnym stopniu, jak Włochów ilość wypijanej przez nas herbaty. 
Też się skusiliśmy na typowo włoski naparstek czarnej espresso, aby doładować akumulatory na czekający nas jeszcze tego dnia powrót do Alghero.

czwartek, 30 kwietnia 2015

Japonia

Satoko pochodzi z Japonii, a dokładniej z miasta Miyazaki na wyspie Kyushu. Udało nam się ją złapać w Niemczech, bowiem przebywa tu na rocznej wymianie studenckiej:)

Zacznijmy od początku, czyli od kwestii powitania. O uściskach, czy pocałunkach (w policzek, dłoń itd.) trzeba zapomnieć. Nieformalnym sposobem witania jest znane nam pomachanie ręką, a formalnym podanie ręki, choć znacznie grzeczniejszy i lepiej widziany jest ukłon. Istotną rolę pełni ułożenie rąk podczas ukłonu, które albo trzymamy wzdłuż ciała, lub też składamy, przy czym koniecznie lewą rękę przytrzymujemy prawą. Dlaczego? Ponieważ tą wymierza się ciosy, a przytrzymanie jej jest znakiem, że nie mamy złych zamiarów.

Stroje
W Europie nie jest szczytem wyczucia noszenie skarpetek do sandałów, czy japonek...a w Japonii jest to zwyczaj. Część istotnych świąt wypada zimą i wtedy aby stopy nie przemarzły podczas noszenia geta zakłada się specjalne skarpetki z wcięciem pomiędzy dużym palcem a resztą. Geta to tradycyjne drewniane buty na wysokiej podeszwie, wyglądem przypominają... japonki. Wyróżnia się kilka rodzajów charakterystycznych strojów. Najbardziej znanym jest kimono. To jednak dosyć luksusowy ubiór, na który nie każdego stać. Męska wersja tego stroju to hakama. Letnią, bardziej dostępną wersją kimono jest yukata.

W Japonii wiek osiągnięcia dorosłości to 20 lat. Co roku w styczniu z tej okazji organizowana jest uroczystość dla osób, które w zeszłym roku osiągnęły pełnoletność. Na tę okazję też jest specjalny strój, który nazywa się Seizinnsiki.

Satoko w Seizinnsiki:

niedziela, 26 kwietnia 2015

Praha - Regensburg

Wyjście z Pragi
Ten odcinek szlaku św. Jakuba, liczący niecałe 250 km, pokonaliśmy jesienią 2013 r. Zajęło nam to 9 dni. Punktem wyjściowym była Praga. Szlak od centrum prowadzi przez Hradčany, Petřin, a następnie na południe równolegle do Wełtawy. Za Radotinem wraz z czerwonym szlakiem pokonuje się całkiem spode wzniesienie i dochodzi do maleńkiej miejscowości Velky Haj;). Następnie mija się kolejne wioski, pastwiska, lasy, ludzi właściwie prawie nie spotykając. Oznakowanie trasy można było uznać za wystarczające. Pierwszą noc spędziliśmy na polu namiotowym w Karlštejn, miejscowości w której znajduje się jeden z najważniejszych czeskich zamków. 



Naprawdę świetne zdjęcia hradu  i wiele przydatnych informacji można znaleźć tutaj.

sobota, 18 kwietnia 2015

Werona & Bergamo

Ostatnią północnowłoską relację urwaliśmy w momencie podróży pociągiem z Wenecji do Werony. Pierwszym skojarzeniem związanym z Weroną będą oczywiście Romeo i Julia. Jednak nawet osoby zupełnie niezainteresowane szekspirowskim dramatem i nieczułe na romantyczne porywy mogą znaleźć w Weronie coś dla siebie. Miasto o liczącej ponad 2 tysiące lat historii pełne jest zabytków z różnych epok.

Pierwszym rzeczą, na którą zwróciliśmy uwagę zmierzając z dworca Verona Porta Nuova na stare miasto, były błyszczące w oddali szczyty alpejskiego podgórza. Po pokonaniu szerokiej alei dotarliśmy do najstarszej części miasta. Reprezentatywny Piazza Bra jest jednym z ważniejszych placów w mieście. Nazwa jest skrótem od słowa breit - szeroki (wbrew pozorom to nie z niemieckiego, lecz z dawno wymarłego języka longobardzkiego). Przy Piazza Bra znajduje się amfiteatr z czasów rzymskich, jedna z większych zachowanych budowli tego typu. Amfiteatr jest obecnie regularnie wykorzystywany na cele przedstawień i koncertów.


Ruszyliśmy na spacer po mieście. Po dwóch dniach w Wenecji znowu musieliśmy przyzwyczaić się do unikania przejeżdżających wąskimi uliczkami samochodów ;p. Architektoniczną ciekawostką, jaką można zauważyć w Weronie są kościoły z pasiastymi fasadami, wykonanego z marmuru przeplatanego cegłą. Niestety wstęp do większości werońskich kościołów jest płatny.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Wenecja po naszemu

Wylądowaliśmy na lotnisku Treviso. Od Wenecji dzieliło nas jeszcze 30 kilometrów. Stanęliśmy przyległej do lotniska szosie, łapiąc stop do miasta. Po niezbyt długim czasie oczekiwania udało nam się szczęśliwie znaleźć transport bezpośrednio do celu. Naszym kierowcą był rodowity mieszkaniec Wenecji, który powiedział nam, że to trudne miasto do życia, a dobre do odwiedzenia. 

Miasto bez transportu kołowego
Po przejechaniu przez bardzo długi most, łączący historyczną Wenecję ze stałym lądem, wysiedliśmy na Piazzale Roma, czyli najdalej jak było to możliwe. Do dalszych rejonów miasta samochody, a nawet popularne we Włoszech skutery, nie mają już dostępu. Zarówno mieszkańcy, jak i odwiedzający pozostawiają swoje auta na wielkich parkingach. Pozostają własne nogi i... oczywiście transport wodny.  O weneckich gondolach słyszało niemal każde dziecko, również tramwaj wodny mieści się w granicach wyobraźni, natomiast naprawdę w Wenecji pływa praktycznie wszystko: wodne karetki, wodne ciężarówki, wodne taksówki, wodne śmieciarki. Obserwowanie tego powszedniego ruch na weneckich kanałach może być ciekawsze od podziwiania eleganckich gondoli...

Korek na drodze                                                                      Pływający warzywniak:) 

piątek, 10 kwietnia 2015

Sardynia bardziej sardyńska

Sardynia bardziej sardyńska, czyli trochę o języku, tradycji, jedzeniu i miejscach, w których turysta jest rzadko występującym zjawiskiem. 

Język sardyński
Im bardziej oddalamy się od wybrzeża i turystycznych miejscowości, tym łatwiej natrafić na język sardyński. Należy on do języków romańskich, jednak wcale nie wywodzi się z włoskiego! Językiem urzędowym na Sardynii jest włoski, używa się go w szkołach, urzędach, coraz częściej przy codziennej komunikacji, Sardyńczycy jednak starają się aby ich rodzimy język nie został zapomniany. Mieszkańcy wyspy mają świadomość, że dwujęzyczne nazwy miejscowości i ulic mogą nie wystarczyć, dlatego organizuje się na przykład wieczory poezji sardyńskiej.

sobota, 4 kwietnia 2015

Sardynia - Alghero i okolice

Nie był to taki zwykły wypad, a raczej odwiedzenie starych kątów. Jeszcze dwa lata temu to tu był nasz dom. Na Sardynii spędziliśmy prawie rok.

Samolot podchodząc do lądowania przebił się przez gęstą warstwę chmur. Sardynia przywitała nas lekką mżawką, lecz wiatr był zdecydowanie cieplejszy niż w Niemczech.
Lądując na Aeroporto Alghero należy zaopatrzyć się w bilet do miasta. I tu ważna uwaga! Kierowcy autobusów biletów nie sprzedają. Trzeba je kupić w automacie, w hali terminala. Cena dosyć korzystna - 1€, zwłaszcza że do centrum mamy 10 km.
Wysiedliśmy na Via Catalogna, a następnie swoje kroki skierowaliśmy na Stare Miasto. Latarnie na czas Wielkiego Postu przyozdobione są czerwonym materiałem. Klucząc wąskimi uliczkami dotarliśmy do nowego gmachu wydziału architektury w Alghero. Tutaj spotkaliśmy się z przyjaciółmi. Nocowaliśmy u Sereny. Jej mieszkanie jest typowo sardyńskie: okiennice w okna, wysokie sufity, centralnego ogrzewania brak, w kuchni trzy moki:)

Z okazji naszej wizyty na Sardynii, przygotowaliśmy dla Was krótki, subiektywny przewodnik:).

Alghero

Stare miasto
Centro storico położone jest na wciętym w morze cyplu. Od jego strony miasto obwarowane jest wysokimi bastionami, stanowiącymi dzisiaj deptak. Ulice starego Alghero są wąskie, jak to zwykle bywa we włoskich miastach. Nieraz zobaczyć tu można suszące się w poprzek ulicy pranie (nawet zimą).

poniedziałek, 23 marca 2015

Kolumbia

Czas na kolejną teleportację. Tym razem przeniesiemy się do Kolumbii. Katy pochodzi z Bogoty, jednak obecnie studiuje i pracuje jako au pair* w Niemczech.

Bogota jest stolicą Kolumbii i liczy sobie bagatela 8 milionów mieszkańców (cała aglomeracja ma ich jeszcze o 2 miliony więcej). Centrum zdominowane jest przez biura i mieszka tam niewiele osób. W związku z tym mrowie pracowników dojeżdża tracąc na to nawet 4 godziny dziennie! I nie jest to spowodowane dużymi odległościami, a chaosem powszechnie panującym na ulicach Bogoty. Pomimo że pracującym w centrum osobom opłacałoby się zamieszkanie w tej części miasta, to wykluczają oni taką możliwość narzekając na dużą ilość żebraków i brud w centralnych dzielnicach Bogoty. 

poniedziałek, 16 marca 2015

Egipt poza murami kurortów

Egipt. Z czym kojarzy nam się ten kraj? Pustynia, piramidy i turyści odizolowani od rzeczywistości istniejącej poza hotelami, luksusowymi plażami i typowo turystycznymi miejscami. Rozmowa z Omarem samoistnie potoczyła się właśnie w kierunku rzeczywistości, tej nieturystycznej. Była to dla nas ważna lekcja, zapraszamy Was do dalszej lektury.

Nasz rozmówca pochodzi z Aleksandrii. Jest to jedno z najważniejszych i najstarszych miast Egiptu. Największy port, majestatyczny uniwersytet, setki zabytków, skarbiec historii ludzkości. Omar z prawdziwą pasją i dumą opowiada o swoim mieście. Dlaczego zatem wyjechał do Niemiec. Odpowiada, że było to pół na pół, pół chęć podróży i poznania innych kultur, a pół ucieczka.
Oglądamy zdjęcie baru, można tam było za śmieszną cenę wypić dobre piwo, studenci lubili to miejsce...lubili, bo już go nie ma. Budynek został wyburzony. Niby to normalne, że jedne budynki się wyburza, aby mogły powstać nowe, ale obecnie w Aleksandrii niszczone zostają piękne i stare budowle, a na ich miejsce wstawia się betonowe bloki. Niszczy się prawdziwe zabytki! Omar opowiedział nam dosyć nową historię. Podczas porządków w muzeum odpadła broda od słynnej maski faraona Tutenchamona. Jeden ze "specjalistów" postawił dokleić ją ponownie używając zwykłego kleju "super glue". Efekt był fatalny, widoczna pozostała gruba warstwa kleju, a jego usunięcie spowodowało porysowanie  bezcennego zabytku.


wtorek, 10 marca 2015

Czeski film, czyli Camino de Praga

Wyprawa ta była efektem szalonego pomysłu czterech dziewczyn (w tym mnie oczywiście:). Niecałe 150 km do przejścia w lekko wydłużoną majówkę 2012 r. Do Zgorzelca dojechałyśmy pociągiem, założyłyśmy plecaki na plecy i... kilkaset metrów później byłyśmy już w Görlitz. Krzyżują się tam dwa szlaki do Santiago, trzeba więc być czujnym. Dalej trasa prowadzi głównie ścieżką pieszo-rowerową m.in. wzdłuż jeziora Berzdorfer i trzeba przyznać, że jest dobrze oznakowana. Szło się nieźle. Pierwszą noc spędziłyśmy w Zittau. Nocleg dla idących szlakiem znajduje się tam przy kościele Maria Heimsuchung - przy drzwiach znajduje się duża tabliczka z muszlą, trudno nie zwrócić na nią uwagi.

środa, 25 lutego 2015

Słów kilka o szlaku św. Jakuba w Polsce

Szlakiem św. Jakuba łatwo się zafascynować, czy to czytając o nim, czy też słysząc od osób, które nim szły. I warto, aby ta fascynacja przerodziła się w czyn!

Wiemy, że często na przeszkodzie wyruszenia w drogę do Santiago stoi wiele rzeczy: odległość celu, kondycja, koszty, czasami bariera językowa, a przede wszystkim czas. Trzy–czteromiesięczna wyprawa niesie za sobą konsekwencje. Można oczywiście w inny sposób dotrzeć do Hiszpanii, przejść któryś z tamtejszych odcinków i wrócić. Jednak z naszego doświadczenia, to właśnie te początkowe odcinki, czyli polski i niemiecki, były tym, czym  hiszpańskie mogły być kilkaset lat temu.

sobota, 7 lutego 2015

中国, czyli Państwo Środka

Nasz pierwszy wywiad przeprowadziliśmy z Jingyuan i He, przybyłymi z Chin, którzy studiują obecnie, tak jak i my, na Uniwersytecie w Paderborn. 

Chiny to ogromny kraj. Skąd zatem dokładnie są nasi rozmówcy?
Obydwoje pochodzą z północno-wschodnich rejonów kraju, Jingyuan jest z Tai'an. Pierwszym przymiotnikiem, którego użyła przy opisaniu miasta było "małe". Ilu mieszkańców liczy takie „małe” chińskie miasto? ...okazało się, że zaledwie...5 milionów.  W pobliżu Tai'an znajduje się jeden z bardziej znanych w Chinach szczytów. Góra Tai Shan zalicza się do Pięciu Świętych Gór Taoizmu i wpisana jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Na jej terenie znajduje się wiele świątyń, w tym najstarsze i największe w tym rejonie kraju, a na szczyt Tai Shan prowadzą schody z ponad 7 tysiącami stopni! Miasto przyciąga wielu turystów i dzięki temu może sobie pozwolić na gospodarkę wolną od przemysłu. Ponadto w Tai'an działają trzy uniwersytety, mimo to Jingyuan zdecydowała się na studia w Quingdao, mieście oddalonym o 300 km.
Schody na Tai Shan*.

czwartek, 8 stycznia 2015

Trochę Sardynii ze szkicownika

Trochę subiektywnych spostrzeżeń i trochę włóczykijowych bazgrołów, czyli o wszystkim i o niczym (ale sardyńskim!) mniej lub bardziej trafnie przedstawione przy pomocy rysunków.
WIDOKI

Widok ze wzgórza przy Valverde. Wzgórze niczym Giewont, z krzyżem na szczycie. Jednego, oficjalnego na górę szlaku oczywiście brak. Niknącymi ścieżynami trzeba przedzierać się przez kaktusy.